...zaczęło się niespodziewanie...
wracam z oddziału, uzbrojona w nową partię, następnego dnia mam zastrzyk...wyciągam oprzyrządowanie :) i co się okazuje... ze fiolki i strzykawki z partii starszej (pasującej do pierwszego wstrzykiwacza), a igły z nowszej (nie pasujące do starszego wstrzykiwacza:) )
sprawa nie wyszłaby na jaw, gdybym zastrzyki robiła ręcznie...nawet bym nie zauważyła....ale, ze ja zmechanizowana jestem... to od razu coś...w coś nie chciało się dopasować :)
telefon do siostry oddziałowej...
Pani Ania przeprasza i pyta, czy mogę miesiąc ręcznie zastrzyki robić...odpowiadam, że tak, a potem cały miesiąc czekam....żeby się już skończył :)
... pierwszy zastrzyk bez pistoletu...był w brzuch...nie bolało, ale zbyt długo trwało...:( siedzę ze strzykawką w brzuchu...i czuję, że zaczyna brakować mi powietrza :) to oczywiście, głównie w głowie brakowało :) no ale zaczynam oddychać głębiej, igła z każdym oddechem bardziej się rusza...
...więc dostrzegam jakiś dotąd niezidentyfikowany komizm tej sytuacji, zaczynam się śmiać...
taka sytuacja (już bez śmiania) przytrafiła mi się ponownie przy zastrzyku po lewej stronie brzucha...nigdzie indziej nie...
...były jeszcze zastrzyki, który wykonywał mąż... jego pierwsze :) mąż dlatego, że miało być w cztery litery...a ja z gumy to zbyt bardzo nie jestem...
mnie stresowało to, że nie będę widzieć (bo z tyłu) [czyt. nie będę mieć kontroli, nad tym co się dziej;)] i, że M. jeszcze tego nie robił... powiedziałam, że drugiego półdupka mężowi nie oddaam :)... podobno zbyt bardzo się ruszałam :))
jak na pierwszy raz nie było źle, ale ja w związku z tym, że nie skupiałam się na robieniu zastrzyku, to wszystko inne odczuwałam mocniej....
potem się jednak zdecydowałam oddać strzykawkę w męża ręce ponownie...ale chyba na pewno nie będzie trzeciego razu :)) a w ogóle to od dzisiaj mam już wszystko do wszystkiego pasujące, więc można robić wstrzykiwaczem :)
na oddziale spotkałam Gosię, dużo czasu pochłonęła nam dzisiaj wizyta na oddziale, więc zdążyłyśmy szybko podzielić się wieściami minionego miesiąca :)) za miesiąc się nie spotkamy...bo nam się ilości interferonu nie zgadzają :) ale żeby nic nie stracić umówiłyśmy się, że się umówimy :) ... na kawę :)
jeszcze miałam taaaaką jedną noc w minionym miesiącu...przeziębiona byłam, gardło bolało...nawet miałam temperaturę, co ostatnio zdarzyło mi się w dzieciństwie...i to przed klasówką...jak wsadziłam termometr do herbaty :)
przeziębienie przeziębieniem...zastrzyki trzeba robić...ledwo zrobiłam, ledwo zapakowałam się do łóżka, dostałam takich dreszczy, a przy tym było mi tak niedobrze, że popiłam paracetamol miętą :))
to było jak objawy grypopodobne występujące na początku stosowania interferonu...tylko niewyobrażalnie gorsze...
na szczęście wydarzyło się raz, więc uznałam to za chwilowe osłabienie...z którym powiązałam taką reakcję po zastrzyku...a że to było prawie miesiąc temu...to już dawno nie pamiętam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, że jesteście ♥