Nie wiem, czy miałam jakąś sfatygowaną partie, czy ręce z głową wspólnej drogi znaleźć nie mogły, ale każdy zastrzyk to udręka była. Nie, nie bolało. Jedynie zastrzyków się nie dało przygotowywać. Jakby to pierwszy miesiąc był to bym przyznała, żem :) niedouczona, ale to jednak kolejny.
Trzydziesty miesiąc, czas rozpadających się w rękach strzykawek. Milion razy obejrzałam film instruktażowy, w każdym znanym i nieznanym :) mi języku. Nawet dowiedziałam się, że mocowanie nieprzygotowane jest na przekręcenie, nasłuchałam o tym jak trzeba lekko, leciusieńko i inne takie tam, cackałam się jak z dzieckiem, a to wszystko, jakby i tak nie współgrało.
Wiem, trzeba było jechać do szpitala...pokazać i nowe dostać, ale koniec końców każdy zastrzyk wykonać się udało, a mnie i tak w Krakowie nie było.
W tym miesiącu będę już niewyjazdowa, więc jakby co(ś) pojadę :)
W tym miesiącu miałam kontrolny rezonans, wyniki...za jakiś czas, ale, że stoperów z uszu nie wyciągnęłam po badaniu, zorientowałam się dopiero w samochodzie :)
Jeszcze wciąż nie mogę rozstrzygnąć, który lek (czytaj gadżety) bardziej mi odpowiada. W tym miesiącu na przykład nędzna ilość wacików dokuczyła mi parokrotnie.
A mniejsza bolesność? Czy nie warto za nią oddać tych kilku gazików? :) Pewne, że warto, tylko ja mam raczej takie pytanie na teraz, czy nawet jakby zastrzyki nie bolały, to myśl o tym, że nie jest się najzdrowszym i najpewniej przez jeszcze wiele (długich) lat zastrzyki będą, nie natęża bólu, nawet znikomego, czy żadnego? ;(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, że jesteście ♥