wtorek, 4 sierpnia 2020

Kurorty, uzdrowiska i...

...tym podobne destynacje


Wkradło się niedopatrzenie, czyli nie do końca przemyślane planowanie namiastki urlopu, albo mojego być z Wami albo nie być podczas jego trwania ;)

Mąż urlop wprawdzie ma...ale wszelkie nasze drogi w tym roku póki co prowadziły i jeszcze poprowadzą do rodziny najbliższej, czyli rodziców wszelkich. Moi rodzice mieszkają w kiedyś uzdrowisku, dziś mam wrażenie jednak kurort jest jedynym odpowiednim określeniem. Wprawdzie, w tym roku w tygodniu spokojniej, niż zazwyczaj, chociaż i tak nijak niepodobnie do Ustronia z mojego dzieciństwa, to w weekendy...nie wiedziałam do czego porównać...ale każdy z Was ma wspomnienia, albo zna z telewizji, ewentualnie opowieści...ilości pielgrzymów, na naszym rodzimym częstochowskim podwórku, czy też watykańskim....no to tak właśnie wyglądają ulice, parki, place w mam wrażenie ulubionym śląskim kurorcie. 

Nie żebym była specjalnie nadwrażliwa, czy coś, ale podobno pandemia pogrywa sobie z nami, a my delikatnie z nią...a tu ani pół człowieka w maseczce. Bo nie liczy się przecież to, że się człowieki przeciskają obok siebie, tutaj jest wolna przestrzeń.

Rodzice męża natomiast na wsi spokojnej i wesołej, przez którą biegnie droga, którą upodobały sobie TIRy...a dom sobie stoi jakby przy niej :) I znam historie o tym, że tu przecież jak rodzice dom budowali to nie dość, że samochodów nie było, to nawet koniem furman nieczęsto jakoś :) miał potrzebę. Zapytałam raz taty, czy jakby wiedział, że tak (hałas, droga, TIRy, szaleństwo) będzie, to by dom w tym miejscu stawiał...powiedział, że tak....bo to przecież przy drodze, a nie w głębi wsi :) Ale no cóż ...ja się nie znam, bo za miedzą rodziców całe osiedle domów powstało....przy tej właśnie drodze :/ 

I jak ja słyszę, że my fajnie mamy, bo Ustroń taki piękny, a na wsi świeże powietrze i w ogóle nigdzie nie musimy wyjeżdżać daleko, żeby odpocząć, to mi w głowie od razu przeliczają się decybele :) Staram się zrozumieć, to, że są ludzie i może być, nawet, że w większości,  że tak właśnie odpoczywają regenerują siły na kolejny tydzień, czy rok wcinając sztuczne włoskie lody, kupując chińskie buble, po które stoją w kolejkach, po czym samochodem jadą w góry, żeby tam pojeździć na takich tam zjeżdżalniach dla dorosłych :)

Wiecie jak było kiedyś ;) Lody były w dwóch miejscach, a nie co dwa metry ...na ulicach nie było ludzi, ale za to na szlaku, co chwilę się człowiek z kimś witał (taki pogardzany odnoszę wrażenie w dzisiejszych czasach dobry zwyczaj, witania się ze spotkanymi turystami). Apropos szlaku, drugi dobry zwyczaj...jak to człowiek, za pomocą kolorowych kresek na drzewach ;) i mapy, a nie telefonu , potrafił zdobyć cel, szczyt i schronisko, w którym wrzątek nic nie kosztował, w przeciwieństwie do dzisiejszej  latte, czy białej herbaty, co to za nie jak za zboże... 

Czasy te, czy tamte, nie każdy szedł, w góry, a jak zostawał, to czas spędzić musiał, więc brał rodzinę, prowiant i koc i szedł nad Wisłę rzekę i wiecie co, dzieci człowieka z pewnością się tam nie nudziły :) Najfajniejsza zabawa, to przejść z jednego na drugi brzeg suchą stopą, po kamieniach, zjeżdżanie z wodospadów i budowanie tam. Czasem chodziliśmy na basen, wielki, odkryty basen, wydaje mi się, że skakałam z trampoliny...ale nie jestem pewna...tak samo, jak nie mogę się doliczyć, kiedy basen zastąpiono hotelem, gdzie od lat chyba właściciele chcieliby się w nim też basenu dorobić, krytego dla odmiany, ale póki co od lat właśnie stoi taki wrak, niedokończony, co to daje pole do popisu młodocianym graficiarzom i wandalom z kamieniami. 

Wolałam tamto uzdrowisko...no ale świat się zmienia, więc i kurorty i wioski ulegają w moich oczach, niekorzystnym metamorfozom ;)

Pożaliłam się troszkę, atramentu zużyłam, ale to chyba tak mi się pisze dobrze w związku z wczorajszą nieobecnością ;)

ps. Dziś w porównaniu z tamtymi czasami nad Wisłą pusto, a osoby próbujące suchą stopą się z brzegu na brzeg przedostać to moja mama, ja i nasza pies ;) ...nie robimy widowiska przeskakując z kamienia na kamień...mamy kalosze...ja jednego dziurawego, a mama nie niskie, ale jednak za niskie :) ale pokaz radości pokazujemy całemu światu dopiero po przekroczeniu rzeki...mama maszerując boso, bo jej się kalosze od góry napełniły pod kurek i ja chlupocząca...może kiedyś Wam napiszę, krótki poradnik o tym jak nie używać kaloszy ;)

Dobrego wieczoru :)


3 komentarze:

  1. Zabawny, a jednak trochę smutny tekst. Zmiany jakie zachodzą nie tylko w uzdrowiskach czy wioskach, ale także na osiedlach wielkich miast, przerażają tych, którzy pamiętają czasy gdy od jednego budynku do drugiego odległość była większa niż szerokość jednej płyty chodnikowej. Dom moich dziadków też stoi przy głównej ulicy, ale ja pamiętam czasy, gdy owe furmanki raz na kilka godzin przejechały, albo PKS dwa razy dziennie, więc hałas nie był tak uciążliwy. Teraz w domu dziadków mieszkają dzieci mojego wuja i nie zapraszają do siebie na urlop, więc nawet nie wiem, czy jest to wieś głośna czy sielska. Ukłony dla Ciebie, Mamy i uścisk łapy pieskowi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaciekawiło mnie bardzo, że Twoi rodzice mieszkają w kurorcie. Mogłabyś rozwinąć? Co do tekstu to miło jest poczytać o czymś tak nostalgicznym. I zgadam się że teraz wszystkiego jest więcej, według mnie taki przesyt nie wpływa na nas dobrze, a że nawet czasem gubimy się w tym dobrobycie i nie wiemy co wybrać :/

    Zapraszam: czytanko.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzisiaj chyba nigdzie nie jest cicho i spokojnie, nawet na wsi.
    Byliśmy u rodziny pod Poznaniem, a właściciele domu narzekają na hałasy podobne jak w mieście, w górach i nad morzem tłumy...media trąbią o pandemii, a ludzie żyją po swojemu.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że jesteście ♥